18.11.2019 Źródło: China Tibet Online


Na fotografii Sonam Gongpo ogląda na komputerze zdjęcia swojego starego przyjaciela.

Mieszkańcy północnego Tybetu są uczciwi, szczerzy, bardzo szczerzy w tym, co mówią i robią. Nie owijają w bawełnę, mówią w sposób pośredni i mają takie samo podejście do każdego, z kim mają do czynienia, do tego stopnia, że ​​czasami zdarzają się małe nieporozumienia.

Znajomość pomiędzy mną i Sonamem Gongbo, byłym dyrektorem Biura Shuanghu w Nagchu, w  Północnym Tybecie miała różną temperaturę, można powiedzieć „od mrozu do żaru”.

Pierwszy raz sam zapuściłem się w tę  wyludnioną okolicę latem 1987 roku. Sonamama Gongbo nie było w domu, więc go nie spotkałem, ale usłyszałem o jego doświadczeniach z dzikimi jakami. Zanim go spotkałem, wyobrażałem sobie, że musi być dużym, wysokim, odważnym i nieskrępowanym niczym mężczyzną.

Pierwszy raz się spotkaliśmy w październiku 1988 roku w Lhasie. Słyszałem, że ktoś z Biura Shuanghu przybył na spotkanie zorganizowane w hotelu, więc poszedłem zobaczyć kto to..

Nie przypuszczałem, że niewysoki Sonam Gongbo przyjmie mnie tak chłodno.

Kiedy usłyszał, że jesteśmy dziennikarzami, którzy chcą przeprowadzić n nim wywiad, zatrzymał nas jednym zdaniem: „Shuanghu nie ma nic do powiedzenia”. Potem nas zignorował i wyszedł z pokoju.

Na szczęście w pokoju przebywał również sekretarz Geleg z biura Shuanghu, który przerwał zawstydzającą atmosferę i wyjaśnił sytuację. Sonam Gongbo wchodził i wychodził z pokoju kilka razy. Wydawało się, że ma kipi gniewem w stosunku do dziennikarzy, a ostatecznie pod wpływem słów Gelega wyjaśnił: „Nie mam dobrego zdania na  wasz temat, reporterów. Wyjdźcie!”. W trakcie naszych wywiadów  rzadko mieliśmy do czynienia z takimi rozmówcami i byliśmy zaskoczeni tym, jak kategorycznie się wyraził.

Później zrozumiałem niektóre z jego powodów. W 1987 r. Ekipa  filmowa kręciła na północnych halach Shuanghu  film o dzikich jakach. W tym czasie Sonam Gongbo był zastępcą sekretarza Biura Shuanghu i towarzyszył ekipie. Podczas nagrania dziki jak rozzłościł się i szarżował na samochód filmowców, sytuacja stała się krytyczna. Sonam Gongbo, który był odpowiedzialny za bezpieczeństwo zespołu filmowców, został zmuszony do zastrzelenia jaka. Później jeden z fotografów z ekipy filmowej po powrocie do Pekinu opublikował w prasie zdjęcie  zabitego jaka, wzywając całe społeczeństwo do ochrony dzikich zwierząt. Za całą sprawę odpowiedzialny był Sonam Gongbo i był bardzo zirytowany tą sytuacją. „Zabiłem jaka, aby chronić ich bezpieczeństwo, a oni odwrócili się ode mnie i pozwali do sądu!” Był oburzony i nie lubił wszystkich reporterów. Jego gniew skierowany spadł również na nas.

Po raz drugi sam pojechałem do niezamieszkanej przez ludzi strefy w listopadzie 1988 roku. 36-letni wówczas Sonam Gongbo był  już dyrektorem Biura Shuanghu. Kiedy zobaczył mnie tym razem, gdy w zimie samotnie przyjechałem w to miejsce, potraktował mnie bardzo dobrze. Powiedział, że jego zachowanie w stosunku do mnie  miesiąc wcześniej w Lhasie nie było dobre, ale teraz ja, to ten reporter, który „przetrwał wielkie pudło” (siedząc w szoferce ciężarówki), by wpaść na to pustkowie, więc zmienił się jego pogląd na temat reporterów.

Następnej nocy zaprosił mnie do swojego pokoju na długą rozmowę i przeprosiny za pierwsze spotkanie w Lhasie. Nalał mi kubek wina i poczęstował bułkami z baraniną, które sam przygotował . Wzniósł toast, mówiąc szczerze: „Twój przyjazd ostatniej nocy, ciebie - reportera agencji prasowej Xinhua, bardzo mnie poruszył!” "Pochlebiasz mi." Odpowiedziałem. Sonam Gongbo był podekscytowany, a jego głos podniósł się: „Wiele osób mówi o zmianach Shuanghu, ale nie mają odwagi tu przyjechać. A ty dwukrotnie wjechałeś do Shuanghu, co jest niesamowitą rzeczą dla reportera. Jesteś najlepszym przyjacielem Shuanghu. ” Bez zakąszania  Sonam Gongbo nadal popijał wino. Następnie stwierdził: „Wierzę w twoją wytrwałość i determinację, i wierzę, że możesz osiągnąć rezultaty. Jednak tym razem lepiej nie idź do Gacuo”. "Dlaczego nie?" Zapytałem. „Ponieważ ta miejscowość leży zbyt wysoko i jest zima, więc martwię się o twoje zdrowie. Mogę zapewnić ci wszystkie potrzebne informacje”.

Spojrzałem na tego Tybetańczyka przede mną i moje serce wypełniło się ciepłem. Lecz mimo to powiedziałem: „Muszę zobaczyć Gacuo na własne oczy” i wyjaśniłem znaczenie dociekliwości w pracy reportera. W końcu Sonam Gongbo stwierdził, że mnie wesprze, ale martwił się tym, co będę jadł, gdzie się zatrzymam i moim zdrowiem, i wielokrotnie mi o tym przypominał.

W ciągu następnych kilku lat utrzymywaliśmy bliskie więzi. W latach 90. przeniosłem się do pracy w Pekinie. Przyjechał do Pekinu, aby pozyskać fundusze na ochronę dzikich zwierząt, a ja codziennie towarzyszyłem mu w gmachu byłej Państwowej Administracji Leśnej.

Jakieś dwa lata temu spotkaliśmy się w domu jego siostry w miejscowości Qinglong w powiecie Baingoin. Jak tylko zaczynał mówić, śmiał się  z przeszłych „głupich” wydarzeń i przypominał nasze niezapomniane dni w Pekinie.


Na fotografii Tang Zhaoming (po prawej) z Sonamem Gongbo w 1988 roku


Na fotografii Tang Zhaoming (po prawej) z Sonamem Gongbo w 2012 roku.