02.12.2020 Źródło: Xinhua
Kiedy Shang Wangli zawiązała fartuch i zabrała się do pracy, większość miasta nadal spała.
Prowadząc w Lhasie małą restaurację o nazwie „Hangzhouańskie Bułeczki na Parze” w Lhasie, Shang i jej mąż znaleźli nie tylko remedium na nostalgię za rodzinnym miastem , ale także obietnicę dostatniej przyszłości.
Małżeństwo przybyło do Lhasy około dwa lata temu z miasta Shengzhou w prowincji Zhejiang we wschodnich Chinach, przynosząc mieszkańcom Wyżyny Tybetańskiej słynną przekąskę z Hangzhou - nadziewane bułeczki na parze..
Popularna przekąska ze wschodniego wybrzeża pozostaje w Lhasie produktem niszowym, tu na stołach dominuje kuchnia tybetańska i syczuańska.Tysiące kilometrów od domu para gastronomów postrzegała to jako potencjalną okazję biznesową.
„W moim rodzinnym mieście bułeczki gotowane na parze podaje się tylko na śniadanie” - mówi Shang. „Ale w Lhasie je się je także na lunch i kolację, a nasza restauracja może być otwarta do późnych godzin nocnych”.
Aby utrzymać koszty pod kontrolą, w swojej rodzinnej restauracji Shang nie zatrudniła żadnych pracowników. Małżonkowie robią wszystko samodzielnie, od zakupu składników i gotowanie po obsługę gości.
„Czasami pracowaliśmy na zmiany, gdy jedno z nas było zmęczone. Nie jest łatwo założyć i prowadzić firmę i trzeba ciężko pracować” - powiedziała.
Bułki na parze są tradycyjnie gotowane w bambusowych parownikach, jednak niższe ciśnienie atmosferyczne w Lhasie - która leży na wysokości 3600 metrów - utrudnia proces gotowania ponieważ woda wrze tu w niższej temperaturze.
Dlatego Shang i jej mąż do gotowania bułek na parze używają szybkowaru, to nadaje wyrobom z kuchni Zhejiang swoistego smaku.
„Bułki zrobione w szybkowarze mają miękkie i puszyste skórki, a także delikatne i smaczne nadzienia mięsne” - mówi klient z Syczuanu, który odwiedzał Lhasę.
W swojej maleńkiej restauracji, która stopniowo coraz więcej stałych klientów z sąsiedztwa, małżonkowie z Shengzhou zapewniają gościom bezpłatny wrzątek i Wi-Fi oraz schludne i uporządkowane miejsce do spożywania posiłków.
Shangh zajęło trochę czasu, aby porozumieć się z niektórymi starszymi tubylcami, którzy nie rozumieli mandaryńskiego. Niemniej jednak zawsze cierpliwie prekazywała informacje o menu, czasem używając zdjęć a nawet gestów ciała.
„Szczerze mówiąc, zanim przybyliśmy do Lhasy, mieliśmy wiele powodów do niepokoju i niepewności” - wspomina Shang.
Shangh doszła jednak do wniosku, że życie w Lhasie jest równie wygodne, jak w innych miejscach, a obcokrajowcom nie jest trudno się przystosować do tutejszych warunków. „Teraz jest tu coraz więcej ludzi z mojego rodzinnego miasta, którzy przyjeżdżają tu robić interesy”.
Tybet w ostatnich latach znacząco poprawił swoją infrastrukturę transportową, logistykę i otoczenie biznesowe, zapewniając nowe możliwości nowym osadnikom, takim jak Shang, w gastronomii, handlu detalicznym i w turystyce.
„Nasz biznes jest całkiem niezły. Obecnie możemy zarobić do 30 000 juanów (około 4563 dolary) miesięcznie” - mówi Shang. „Tak naprawdę nie marzymy o wielkich rzeczach; naszym celem jest po prostu odłożyć trochę pieniędzy na utrzymanie siebie i naszego dziecka”.
Shang włączyła światło, otworzyła drzwi i wróciła do swojej małej kuchni. Tam pracowicie przygotowywała kolejne bułeczki na parze, by je ciepłe i pachnące, w odpowiednim czasie, podać swoim pierwszym porannym klientom.