2017-08-17 Źródło: China Daily
Podczas wywiadów w Shigatse stres spowodowany wysokością nie był dla mnie największym wyzwaniem. Była nim bariera językowa.
Ponieważ większość moich rozmówców mówi tylko po tybetańsku, w swojej pracy nie mogę się obejść bez dwóch tybetańsko-chińskich tłumaczy  z Ema, którzy zgłosili się do pomocy na ochotnika.

Chociaż ich tłumaczenia są dokładne, nadal uważam, że proces ten utrudnia wzajemne zrozumienie. Jakże bym chciała  zrozumieć ich język, który brzmi  potężną melodią w moich uszach. Gdybym potrafiła mówić po tybetańsku, myślę, że mogłabym wyciągnąć z nich więcej opowieści. Oni wydają się żyć innym życiem niż większość ludzi, z którymi rozmawiałem podczas mojego życia jako dziennikarz.

Większość kobiet Tybetańskich jest zbyt nieśmiała aby rozmawiać z obcymi, takimi jak ja, uzbrojonymi w notesy, długopisy i najważniejsze: w kamerę. Często odpowiadały na moje pytania tylko pełnym oburzenia uśmiechem, a ja z niecierpliwością czekałam by usłyszeć więcej.

Często zapominam, że nie  rozumieją języka chińskiego, chociaż niektórzy z nich znają kilka prostych słów, kilka pozdrowień. A ja, mam tendencję do wyrzucania z siebie całej serii pytań naraz, co sprawia kłopot  nawet moim tłumaczom. Myślę, że im dłuższe jest moje pytanie, tym krótsza odpowiedź.

Wszyscy Tybetańczycy, z którymi spotkałam się w Ema byli przyjaźni i szczerzy. Ich wyraz twarzy nie był skażony przez rutynową miejską etykietę, do której przyzwyczailiśmy się podczas naszego codziennego życia. Ich szczerość i prawdziwość są namacalne. Myślę, że te zalety są wspólnym językiem wszystkich ludzi. Nasza komunikacja odbywa się na głębszych poziomach: serce-serce.

Wykorzystują swe działania aby pokazać swoją miłość do ziemi i zaufanie do jasnej przyszłości swojego rodzinnego miasta. Żyją w prostym i pełnym radości z życia życiem w nieprzyjaznym ludziom środowisku naturalnym.