19.06.2024| Źródło: Xinhua| Autor: Liu Zhoupenga
Wczesnym latem wyruszyłem w podróż na prawie bezludne obszary Tybetańskiego Regionu Autonomicznego [Xizang] w południowo-zachodnich Chinach, na wysokość ponad 5000 metrów, w poszukiwaniu antylop tybetańskich.
Pierwszego dnia moi koledzy i ja jechaliśmy 10 godzin asfaltową drogą krajową do powiatu Nyima w prefekturze Nagqu. Kiedy dotarliśmy na miejsce, było już po 20:00. i zmuszeni byliśmy zamienić nasze krótkie rękawki na kurtki puchowe.
Lipiec 2020, stado antylop tybetańskich żeruje na pastwisku w Narodowym Rezerwacie Przyrody Changtang wTybetańskim Regionie Autonomicznym. CHOGO / XINHUA
Jechaliśmy cały dzień, zanim w końcu dotarliśmy do stacji ochrony dzikiej przyrody w Maye, gdzie na mnie największe wrażenie zrobiły ekstremalne warunki pogodowe, ograniczone zapasy i całkowity brak dźwięków.
W języku tybetańskim "maye" oznacza „matkę” . Stacja oddalona jest o ponad 100 km od siedziby powiatu a jednocześnie o setki km od obszaru zwanego „Słodką Wodą”, gdzie co roku migrują i rodzą antylopy tybetańskie. Uważa się, że jest to największe miejsce rozrodu zwierząt żyjących na chińskich wyżynach.
Norbu, lat 44, dyrektor stacji, pokazał mi na swoim telefonie zdjęcie zrobione zeszłego lata, przedstawiające strażnika przyrody karmiącego na stacji butelką mleka trzy zagubione cielęta antylopy tybetańskiej. Widziałem też zdjęcia stojącego przed nim uratowanego niedźwiedzia brunatnego i leżącego spokojnie, umierającego szarego wilka.
Nauczył mnie, gdzie złapać zasięg telefoniczny, trzeba było przejść około 4 kilometrów, na niewielkie wzgórze. To dlatego funkcjonariusze patrolowi straży polegają na walkie-talkie.
Tej nocy rozłożyliśmy się w śpiworach w pokoju na stacji. W piecu do gotowania wody obok nas paliło się rozdrobnione łajno jaków i kulki owczego nawozu, co zapewniało wystarczająco dużo ciepła.
Trzeciego dnia, dwoma jeepami, dwoma pickupami załadowanymi namiotami i zapasami oraz kolejnym pickupem z benzyną, wyruszyliśmy wcześnie rano w kierunku „Słodkiej Wody”.
Bez żadnych dróg i drogowskazów, nasz konwój polegał jedynie na pamięci kierowców i śladach opon poprzednich patroli. Naszymi drogowskazami były także góry o wyjątkowym kształcie.
Przeprawa przez rzeki była jeszcze trudniejsza, ponieważ nawet latem woda jest tu pokryta lodem i śniegiem. Gdy po nich jechaliśmy nieustannie martwiliśmy się, czy warstwy lodu utrzymają nasze pojazdy.
Niektóre płytkie obszary, które braliśmy za zwykłe drogi, kryły bagna, które połykały nasze buty. Jeden krok i buty tonęły w błocie się.
Ciągle myślałem, że takie warunki naturalne mogły niechcący chronić antylopy tybetańskie.
Gdy zapadła noc, rozbiliśmy obóz nad rzeką, aby z bliska obserwować przechodzące antylopy tybetańskie. Po drodze napotkaliśmy kilka stad, niektóre liczące ponad 10 000 osobników.
Odległe góry odsłoniły ślady szlaków migracji. Jeziora były zamarznięte i z daleka wydawały się białe.
Horyzont drgał tętniąc życiem antylop tybetańskich, przypominających dmuchawce unoszące się na letnim wietrze, kusząco, poza zasięgiem.
Strażnicy przyrody umiejętnie rozbili namioty ze stalowych żerdzi, przykryli je plandekami, przysypali ziemią, a w pobliżu umieścili generator.
Noc była długa i nie do zniesienia, z niską temperaturą, brakiem tlenu i pod cienkimi śpiworami. W naszym małym namiocie brakowało kominka i co godzinę budziły nas bóle głowy.
Powiedziano mi, że antylopy tybetańskie ewoluowały tak, aby efektywnie wykorzystywać tlen, którego brakuje w tak ekstremalnych warunkach, ta ewolucja pozwoliła zmniejszyć liczbę ich naturalnych wrogów - drapieżników, a to umożliwia im bezpieczne rozmnażanie.
Następnego dnia obudziliśmy się i zauważyliśmy, że nasze pokrycia namiotów i zaparkowane pojazdy pokryte są warstwą szronu. Moi koledzy-fotografowie ubrali się w stroje kamuflażowe, aby uchwycić zdjęcia antylop tybetańskich, nie przeszkadzając im. Mieli ogromne szczęście, bo gdy wschodziło słońce, przed nimi wyłoniło się stado.
Tego dnia dwukrotnie padał śnieg. Po południu, gdy przestało padać, miałem okazję bliskiego spotkania z ranioną przez wilka samicą antylopy. Została przywrócona do życia przez strażnika, a ścigający ją wilk wycofał się, bojąc się ludzi.
Kiedy ją zobaczyłem, jej kończyny były bezwładne, a odsłonięty rozpruty brzuch ukazywał narządy wewnętrzne.
Była w ciąży. Norbu umiejętnie oczyścił ranę alkoholem, powoli zszył jej brzuch, plecy i ogon. Operacja trwała około 50 minut.
Gdy antylopa stopniowo odzyskiwała czucie, dotknęła czarnym nosem dłoni Norbu i z trudem wstała, powoli kierując się na wschód, w stronę swojej „porodówki”.
W trakcie operacji zaczął padać śnieg, a pulchna postać łani zniknęła w bieli. Jednak na odległym horyzoncie całe stado czekało na jej bezpieczny powrót.
Fotografie ilustracyjne.